z każdym kolejnym krokiem do butów przyklejały się kawały błota. dopiero po wejściu na martwą, zeszłoroczną trawę uwolniłem się od ciężaru. krótką chwilę stałem prawie bezmyślnie, otrząsając się z tego nieprzyjemnego uczucia. podniosłem głowę by upewnić się, czy to co widziałem zza szyb auta jest też tu dokąd przywędrowałem. tak, zgadzało się. dookoła, jak okiem sięgnąć było nic. zamknąłem oczy. uszami i policzkami liczyłem mikrokrople ciskane przez lekki, jednostajny wiatr… trzytysiąceczterystadwa, trzytysiąceczterystatrzy, trzytysiąceczterystacztery….
poetycko tak
tysiacczterystapięć mgnień wiosny i kropel lekkiej mżawki, bujajacej małe drobinki wody na sitowiu, w tempie kołysającego je na bezkresnym polu tańczącego wiatru…
a na północy bez zmian. śnieg, śnieg, śnieg.
bedzie tam u ciebie kiedy jaka odwilż?
no podobno na maj zapowiadają 🙂
u Tomka to chyba mentalna tylko ;P
ps. jeśli kiedyś będzie mi zbyt wesoło wrócę do tego wpisu, popatrzę przez sekundę na każde ze zdjęć i od razu mi przejdzie. za te dwa zdjęcia operatorzy koparek zaczną lobbować przeciw Tobie bo odbierasz im chleb – DÓŁ JAK … (albo jeszcze większy) 😉
przejmująco chłodna niepewność, dżdżyste późnojesienne popołudnie, brrrr!
eeeee tam, to bardzo własnie jest podbudowująca i podnoszaca na duchu historyjka. musisz sobie wyobrazić jak przyjemny to deszczyk był, skoro doliczyłem do ponad trzechtysiesy 😉
…i nikt ci nie przeszkadza